sobota, 15 lipca 2017

Rozdział 1

Limaniel żyje, nie umarła. Póki co przerzucam się na bloga. SameQuizy zawieszam ,ale tylko w sferze działalności twórczej. Dziękuję Netce za zbetowanie tekstu oraz innym chętnym.
Zachęcam do zaglądania i czytania wpisów na blogu mojej bety.
Blog Netki

                                                                          Rozdział 1

               Siedziała w samolocie, a to wszystko za sprawą jej matki. Zaledwie cztery godziny temu wróciła do domu ze szkoły. Nadgarstek bolał ją niemiłosiernie. Na knykciach widniało świadectwo jej czynu, przez który właśnie czekała na start samolotu.
Weszła do domu, chcąc zamknąć się w swoich czterech ścianach i móc odprężyć. Niestety, nie było jej to dane. Matka zamiast być w pracy, czekała na dziewczynę. Czterdziestoletnia kobieta siedziała przy stole w kuchni, trzymając kubek z zimną już kawą. Życie odbiło piętno na jej urodzie, a zmęczenie podkreślało liczne zmarszczki. Wyglądała o wiele starzej, niż w rzeczywistości była. Zwróciła uwagę na dopiero co przybyłą córkę, po czym westchnęła. Jej melodyjny głos, tak niepasujący do obecnego wyglądu rozbrzmiał w pomieszczeniu.
               – Kira… – Żałość w jej głosie była doskonale słyszalna. - Prosiłam Cię. Tylko o jedno…
               – Ma… – Dziewczyna została uciszona jednym gestem. Kobieta wręczyła swej córce kopertę. W środku znajdował się bilet lotniczy.
               – Co to jest? – Patrzyła, ale wciąż nie mogła uwierzyć.
               – Postanowiłam, że polecisz do ojca. – Czterdziestolatka potarła swoje prawe ramię. Bezradność – tylko tyle miała w swych szarych oczach. Kira wpatrywała się zaskoczona w swoją matkę. Po chwili ogarnęła ją złość.
               – Oszalałaś?! Wysyłasz mnie do ojca, który nigdy mnie nie chciał?!
               – To jedyne wyjście. Zrozum...
               – Zrozum? O tak! Rozumiem! Nie jestem idealną córeczką, ale, kurwa, to nie powód, by wysyłać mnie na drugi koniec świata!
               – Nie odwracaj kota ogonem, Kira. Jeśli twój kurator dowie się o dzisiejszym zajściu, a pewnie tak się już stało... Wiesz, że grozi ci Zakład Poprawczy do dwudziestego pierwszego roku życia. Zdajesz sobie sprawę, że ojciec chłopaka, którego pobiłaś, jest prokuratorem? Cudem udało mi się wraz z dyrektorem ubłagać, by nie wniósł sprawy.
               – Więc płaszczyłaś się przed jakimś bucem w lakierkach tylko dlatego, że jego popierdolony syneczek zrobił, co zrobił?
               – Słownictwo! – Upomniała córkę. – Nie mam zamiaru się z tobą  o to kłócić. Decyzja zapadła. Lecisz do ojca czy Ci się to podoba, czy nie. Spakowałam większość twoich ubrań. Resztą ty się zajmiesz.
               Czy ktoś kiedykolwiek pytał ją o zdanie lub cokolwiek? Nie! Oczywiście, że nie! W głębi serca Kira nie miała żalu do matki, ponieważ ta zrobiła, co musiała. Kirę czekało dziesięć godzin lotu do człowieka, który porzucił  ją i matkę.
               Była już po odprawie. Stała przy grubej kolumnie, o którą się opierała, ze swym niedużym bagażem. Wzięła ze sobą jedynie kostkę, skrzypce i torbę z ubraniami. Obserwowała tłum ludzi. Po raz pierwszy w życiu poczuła się przytłoczona. Miała wrażenie, iż czas dla niej się zatrzymał, a ludzie przyśpieszyli. Była tam całkiem sama. Czekała na ojca, który miał czekać na nią na lotnisku. Spojrzała na zegarek w telefonie. Stała tam już półgodziny. Rozejrzała się po twarzach ludzi przechodzących niedaleko Kiry. Wzięła swoje rzeczy i wyszła. Był późny ranek, słońce świeciło coraz mocniej. Dzień zapowiadał się upalnie, nienawidziła tego. Ciężko znosiła temperatury powyżej dwudziestu dwóch stopni. Usiadła na ławce, myśląc, co powinna zrobić.
               – Przepraszam, nazywasz się Kira? – Dziewczyna spojrzała na mężczyznę koło trzydziestki, blondyna ubranego w granatowy garnitur. Uniosła prawą brew. To na pewno nie był jej ojciec. Mniej więcej wiedziała, jak powinien wyglądać. Nie zgadzał się wiek, a wygląd tym bardziej. Mama mówiła Kirze zawsze, że przypominała swojego ojca.
               – Zależy, kto pyta. - Patrzyła czujnie na nieznajomego.
               – Gdzie moje maniery... Nazywam się Oliver Godwin, asystent pana Ravencresta. – Skinął lekko głową w geście przywitania. Dziewczyna patrzyła na mężczyznę, jakby analizując to, co powiedział. Nie miała pojęcia, o kim nieznajomy mówił. Widoczna konsternacja na jej twarzy zmusiła mężczyznę do wyjaśnienia zaistniałej sytuacji. – Jak już powiedziałem nazywam się Oliver Godwin, jestem asystentem pana Oriona Ravencresta. Ojciec panienki wysłał mnie, ponieważ obowiązki nie pozwoliły mu na przyjazd. – Mina Kiry była tak samo podejrzliwa jak wcześniej. Trzydziestolatek westchnął. – Nazywasz się Kira Relow. Przyleciałaś tu z Naais. Czyż nie? – Dziewczyna rzuciła okiem na swój bagaż.
               – To wszystko jest napisane na mojej torbie. – Podeszła do niego, patrząc hardo w oczy Olivera. Była niższa od niego, przez co musiała zadrzeć głowę. Ich klatki piersiowe dzieliło od siebie zaledwie kilka centymetrów. Mężczyzna już wiedział, że nie polubił tej gówniary. Miał niestety pecha i to jemu przypadło niańczenie Kiry. Złapał się za nasadę nosa. Znał ją od kilku minut, a potrafiła go bardziej zirytować niż Malvin – tego ciężko pobić.
               – Przyleciałaś tu z Naais. Matka wysłała Cię pod kuratelę ojca, ponieważ groził Ci poprawczak. Skoro sobie to wytłumaczyliśmy, to może ruszyłabyś się, księżniczko. – Ostatnie słowa przesiąknięte były irytacją oraz pogardą. Facet miał nie równo pod sufitem, przemknęło Kirze przez myśl, zanim zabrał jej rzeczy, które wpakował do bordowego Rolls-Royce’a. Oliver przez całą drogę prowadził w skupieniu, nie wydał z siebie żadnego dźwięku, co po czasie zaczęło Kirę denerwować. Odczuwała niewyjaśnioną chęć dokuczenia mu. Miała jednak wrażenie, że mężczyzna porzuciłby ją na drodze, zatem ostatecznie dała sobie z tym spokój. Nie zauważyła, kiedy autostrada miejska zamieniła się w uliczkę na przedmieściu. Zatrzymali się przed elektryczną bramą, czekając, aż Oliver wjedzie. Nie wiedziała, czy czuje się zniesmaczona, zmęczona czy zagubiona.
               Dom okazał się willą. Już samochód przytłaczał ją wystarczająco. Jak miała odnaleźć się w tym wszystkim? Z matką wynajmowały małe dwupokojowe mieszkanie. Poczuła, jak nogi uginały jej się w kolanach. Podjazd wyłożony był jasnoszarym kamieniem, wzdłuż którego rozchodziły się uliczki ozdobione kwiatami w rabatkach. Oliver ruszył w stronę drzwi, dlatego Kira poszła za nim. Wnętrze domu prezentowało się nowocześnie i dość minimalistyczne, co dziewczyna przyjęła z ulgą. Spodziewała się muzeum. Na przedpokój wyszła wysoka szatynka, ubrana w elegancką chabrową garsonkę podkreślającą jej atrakcyjne kształty, choć na gust Kiry była nieco za chuda.
               – Witaj. Jestem Susan. – Kobieta podała osiemnastolatce dłoń. - Orion za niedługo powinien wrócić. Mamy kilka pokoi do dyspozycji, więc wybierzesz sobie któryś. Oliver przynieś rzeczy Kiry i postaw je w przedpokoju, potem możesz jechać. Aha, i jeszcze masz poczekać na Oriona w gabinecie. – Wydawało się, że kobieta trzymała tam wszystko twardą ręką.
               Pokoje mieszkalne znajdowały się na drugim piętrze. Dziewczyna miała do wyboru cztery sypialnie. Wybrała najmniejszą, ale z łazienką, balkonem oraz wykuszem, który od razu przypadł jej do gustu. Widok z pokoju miała dość ograniczony – tylko las, a za nim wysokie pasmo górskie. Uwielbiała naturę. Rozglądała się po swoim nowym pokoju. Bezpłciowy, pomyślała. Nie miał w sobie ani grama charakteru, jakiegokolwiek.
               – Ten człowiek ma zdecydowanie za dużo kasy. – Rzuciła się na jednoosobowe łóżko, które spokojnie zmieściłoby jeszcze jedną osobę. Po chwili przyglądania się białym ścianom rozbolały ją oczy. Jeśli miała tam mieszkać, musiała coś na to poradzić. Sądziła, że ten pokój powinien być jej oazą spokoju, a póki co znajdowały się tam jedynie betonowa i białe ściany, łóżko na podwyższeniu oraz obrazy, które nie są w jej guście. W tym pokoju było stanowczo zbyt sterylnie.
               Zastanawiała się, co robiła jej mama. Zapewne nie tylko ona nie cieszyła się z takiego rozwiązania. Z mamą miała bardzo dobry kontakt. To nie była tylko matka, ale również przyjaciółka. Wspierała ją we wszystkim. Nawet, jeśli popełniała błędy, ta nigdy nie miała o to pretensji. Przez osiemnaście lat nauczyły się ze sobą rozmawiać tak, by wszelkie problemy od razu rozwiązywać. To ona była w jedyną osobą, na której zależało Kirze. Więź, jaką zbudowały przez te wszystkie lata, w tamtym momencie cierpiała. Mama wspierała ją zawsze, gdy tego potrzebowała. Kiedy chciała porzucić grę na skrzypcach z powodu niezrozumienia nauczyciela, to właśnie mama zachęciła ją do walki o swoją pasję.
               W stanie melancholii, który nią zawładnął, sięgnęła po instrument. Skrzypce nie ucierpiały podczas podróży, z czego bardzo się ucieszyła. Były prezentem od jej matki. Pamiętała dzień, w którym je dostała. Mama Kiry, by móc kupić dziewczynie wymarzony instrument, pracowała dodatkowo. Między innymi również z powodu wdzięczności Kira postanowiła grać dalej. Po chwili z pokoju wydobywały się dźwięki „Kaprysu Trzynastego” Paganiniego. Muzyka pozwalała pozbyć się natłoku myśli oraz emocji. Grała z zamkniętymi oczyma. Nie musiała patrzeć na podstrunnicę, znała ten utwór bardziej niż doskonale. Skupienie przerwało mocne burczenie w brzuchu. Od poprzedniego dnia nic nie jadła.  Przechodząc korytarzem, słyszała dwa męskie głosy – jeden z pewnością należał do Olivera, drugi najprawdopodobniej do Oriona. W drodze do kuchni zastanawiała się, jaki on był. Nie pamiętała go za dobrze. Uczestniczył w jej życiu trzy lata, po czym się rozpłynął. W kuchni unosiło się wiele aromatów. Przy marmurowym blacie krzątała się Susan.
               – Pomożesz mi nakryć do stołu? – Uśmiechnęła się kobieta, wskazując ręką na naczynia. – Wszystko masz przygotowane.
               – Em...  Jasne. – Wzruszyła ramionami. I tak nie ma nic ciekawszego do roboty. Cisza przy tej kobiecie ją przytłaczała. – Często gotujesz? – No tak jak nie wiesz, o czym rozmawiać to pogoda wydaje się nawet ciekawym tematem, przemknęło Kirze przez myśl.
               – Nie, na co dzień mamy od tego pracowników. Nie chciałam, byś czuła się przytłoczona tym wszystkim. Dowiedziałam się, że mieszkałaś razem z mamą w mieszkaniu. Orion trochę mi powiedział o tobie. – Kira zaczęła się śmiać lecz nie z radości, lecz ironicznie.
               – Czyżby? A co on niby może o mnie wiedzieć? – parsknęła. Kuchnia była otwarta na jadalnię, więc nastolatka nie miała problemów z przenoszeniem rzeczy.
               – Więcej niż ci się wydaje. – Talerz wypadł jej z dłoni, rozbijając się o podłogę na kilka kawałków. Zaskoczył ją męski chłodny i surowy ton głosu. Odwróciła się. Na jej twarzy zagościł sardoniczny uśmiech. Przed oczyma widziała czterdziestokilkuletniego, o dziwo, atrakcyjnego mężczyznę, jednak nie jej to oceniać. Stali i patrzyli się na siebie. We wzroku żadnego z nich nie było aprobaty czy zadowolenia. Prowadzili niemą walkę, badali się wzajemnie. Susan widziała napięcie panujące między tą dwójką. Oliver stał z boku i przyglądał się zaciekawiony. Młoda ewidentnie miała w sobie siłę. Zwykle każdy pod czujnym okiem Oriona zginał kark. W tej chwili poczuł do niej nikłą nić sympatii. Ravencrest był czasami sukinsynem, w głównej mierze zawdzięczał to właśnie temu wzrokowi – zimnemu i przeszywającemu człowieka na wskroś. Z początku powątpiewał w to, czy była córką Oriona, ale w tamtym momencie mógł to jasno stwierdzić – to na pewno ona. Sytuacja zaczęła go bawić, gdy tylko sobie to uzmysłowił. Śmiech Olivera dotarł do uszu wszystkich zgromadzonych i obniżył panujące napięcie.
               – Orion, połóż tę wazę z zupą na stole. – Szatynka nie chcąc, by nieprzyjemna cisza wróciła, od razu zaczęła wydawać polecenia. Obiad przebiegł sztywno. Każdy z wyjątkiem Ravencresta czuł się, jakby siedział na szpilkach. Czterdziestokilkulatek nie przewidział, iż jego córka też mogła mieć własne zdanie, nawet przy nim. Chociaż czego mógł się spodziewać po jego krwi? Przy stole zdążyli się pokłócić. Susan wyglądała na załamaną, a Oliver bawił się w najlepsze, słuchając sporu o wegetarianizmie Kiry. Tych dwoje było do siebie bardziej podobnych, niż myśleli. Zostałby na dłużej, ale miał polecone przez Oriona zadanie do wykonania. A jego, jak nikogo innego na świecie, nie chciał denerwować. Sukinsyn był czasami nieobliczalny. 

                                                                               ***
               Poprzedni dzień okazał się katastrofą. Była w Rucaster jedną dobę, a już chciałaby się stamtąd wydostać. W południe Kira i Susan pojechały do centrum miasta. Kobieta pokazała jej, gdzie miała chodzić do szkoły. Miasto było ładne. Architekci zadbali o mnóstwo zieleni, przez co nie odnosiło się wrażenia, że było się w betonowej dżungli. Nie znajdowały się tam drapacze chmur, najwyższe budynki miały może trzydzieści pięter. Naprawdę zadbano o aglomerację, wszędzie panował porządek. Resztę dnia przesiedziała w pokoju. Rozpakowała swoje graty, starając się przy tym zaburzyć idealny porządek.
               Obudziło ją pukanie do drzwi. W pokoju nie miała jeszcze zegarka, ale wiedziała, że było wcześnie, stanowczo za wcześnie. Do pokoju weszła Gritt, rudowłosa dziewczyna po dwudziestce. Pracownica, jak zwykła mawiać Susan. Dla dziewczyny była to po prostu służba.
               – Panienko pora wstawać. – Podeszła do zasłon i jednym szarpnięciem odsłoniła okno. Do pokoju wpadły promienie słońca, na które Kira o tej porze reagowała jak na uczulenie. Nie znosiła poranków. Była typem nocnego marka, toteż rano miała problemy ze wstawaniem. Tego dnia, jak na złość, musiała iść do nowej szkoły. Życie chyba jej nie znosiło. Gritt dopiero po chwili zauważyła, iż w pokoju panował chaos. Cóż, przynajmniej dla rudowłosej. Zaczęła zgarniać wszystko, co leżało na nieodpowiednim miejscu.
               – Możesz mi powiedzieć, co robisz, Gritt? – Wstała z łóżka bardzo niechętnie Kira.
               – Sprzątam. Jak udało się panience zrobić taki bałagan w ciągu jednej nocy? – Zaczęła ściereczką wycierać kurz, którego nie widziały nawet roztocza. – Porządek w życiu jest bardzo ważny, jeśli panienka chce być zorganizowana. A tu panuje chaos. – Kira z każdą kolejną chwilą miała dość gadaniny rudowłosej. – Taki nieporządek nie przystoi panienkom z dobrych domów. Każda dobrze wychowana…
               – Wyjaśnijmy sobie jedno. – Warknęła nastolatka. – Nie jestem wypindrzoną lalunią z dobrego domu. W tym pokoju panował chaos, ponieważ miał panować.
               – W chwili, w której pan domu mnie zatrudnił, jasno przekazał, że w każdym pomieszczeniu ma być bardzo czysto.
               – Yghr! Mam w dupie to co mówi pan domu. – Zaakcentowała dwa ostatnie słowa. Nie chciała się denerwować, ale jak miała tego nie robić, skoro Gritt robiła wszystko, by wyprowadzić ją z równowagi.
                – Co tu się dzieje? – Do pokoju wszedł Ravencrest ubrany w garnitur. A jakże! Wydała z siebie odgłos irytacji.
               – Chciałeś czegoś? – Dziewczyna całą swoją uwagę skupiła na ojcu. Zmarszczył brwi. Nie podobało mu się, jak ona się odzywała, zachowywała, nie mówiąc już o wyglądzie, ale z tym dał sobie spokój. Musiał ją wychować na człowieka, ponieważ jego była partnerka sobie z tym nie poradziła.
               – Gritt, co się stało? – Służąca wytłumaczyła całą sytuację. Odprawił rudowłosą i skupił się na córce. – Jak się ubierzesz, zejdź na śniadanie. Oliver odwiezie Cię do szkoły. Nie zaczekawszy na odpowiedź nastolatki, wyszedł, zostawiając ją w podłym nastroju.
               Przy stole siedział Orion, po lego lewej Susan, a naprzeciw niej Oliver. Czterdziestokilkulatek powoli pił kawę, uważnie obserwując wchodzącą córkę. Nie miała ochoty na ich towarzystwo. Ojciec odstawił kubek na swoje miejsce.
               – Co masz na swoją obronę? – Miał zamiar od razu poruszyć temat zakłócania obowiązków Gritt.
               – Słucham? – Chyba się przesłyszała.
               – Nie przypominam sobie, byś była głucha, więc na pewno usłyszałaś. – Kira nie mogła stwierdzić, jakim tonem było to wypowiedziane.
               – No tak… Wybaczy pan, panie prokuratorze. Otóż tak się składa, że nie mam adwokata. Sprawa przegrana – powiedziała to z przesłodzoną pokorą w głosie. Często się posługiwała sarkazmem, aluzjami i ironią. Mężczyzna zacisnął mocniej szczękę. Jak bardzo ta dziewczyna musiała być arogancka...?
               – Cóż za dojrzałość. Pogratulowałbym. Otóż tak się składa, że nie mam czego. – Uderzył ją, jej własnym tekstem. – Gritt jest tu od zajmowania się domem. Nie masz nic do powiedzenia w tej kwestii. Ja tu rządzę, dlatego i ty się dostosujesz. Lya najwyraźniej nie nauczyła cię, jak działać w społeczności. Jesteś źle wychowana. – Kira poczuła, jakby ktoś właśnie strzelił ją w policzek. Minęło kilka sekund, nim oprzytomniała.
               – Jak śmiesz?! Zarzucasz mojej mamie, że mnie nie wychowała? Kim ty, kurwa, jesteś, by tak mówić? Moim ojcem? Szczerze wątpię. Wielki szanowny pan Orion Ravencrest, który każdego by naprawiał. A kto spierdolił z mojego życia?! Gówno o mnie i mamie wiesz. – Przez fiołkowe oczy dziewczyny przeszedł biało-błękitny błysk. Efekt trwał niecałą sekundę, ale wszyscy zdążyli to zaobserwować. Wyraz twarzy Oriona od razu się zmienił. Przyglądał się uważnie córce w furii. Osiemnastolatka wstała od stołu, złapała torbę. Ruszyła w kierunku drzwi.
-       Czekaj odwiozę Cię. – Zawołał Oliver. Dziewczyna nie oszczędziła i jego.
               – Odpierdol się, Oliver, idę na piechotę. - Trzasnęła drzwiami.
                                                                             ***
               Teraz żałowała swojej decyzji. Jedyny plus tej całej sytuacji ,że ma cholernie dobrą orientację w terenie. Szkołę odnalazła bez większego trudu. Jednak okazała się być ona dalej niż przypuszczała. Weszła główną bramą, plac przed szkołą był duży. Na lewo uczniowie mieli miejsca parkingowe. Dziedziniec jak reszta miasta był zazieleniony. Uczniowie mogli tu odpoczywać, choć w gorące dni woleli siedzieć na gankach. Budynek szkoły tworzył nieregularną literę U.  Młodzież kręciła się po dziedzińcu chłonąc ostatnie chwile spokoju przed lekcjami. Kira skierowała się do wnętrza szkoły. Na szczęście Susan jej wczoraj wytłumaczyła gdzie jest gabinet dyrektorki. W holu skręci na prawo , gdzieś tu miał być gabinet. Szła szukając odpowiednich drzwi, poczuła silne uderzenie i po chwili leżała na podłodze.
               - Uważaj jak chodzisz pokrako. – Leżała oparta o łokcie i patrzyła na chłopaka krzywo. O nim z całą pewnością nie można było powiedzieć, że to jej rówieśnik. Blondyn z trzydniowym zarostem i wyrobionym ciałem. Dziewczyna wstała i popatrzyła na niego z pretensją.
               - Ty na mnie wpadłeś. Ślepy jesteś czy niedorozwinięty?- W drodze do szkoły zdążyła ostudzić emocje ,ale to nie jej wina ,że non stop trafia na idiotów. Masowała sobie bolący bark. Blondyn popatrzył na nią jak na robaka.
               - Jestem zbyt zajebisty by patrzeć co szwenda mi się pod nogami, a przecież nie widzę nic co jest poniżej mojego pasa.– Obcesowa uwaga rozdrażniła nastolatkę.
               - Twoje ego jest tak wielkie ,że jeszcze trochę i nie zauważysz gówna pod butem. – Całe zajście było obserwowane przez uczniów. Dyrektorka wracając do swojego gabinetu zauważyła dwójkę kłócących się nastolatków. Naturalnie Roy Hunter musiał być w centrum zamieszania.
               -  Hunter! Czy ty zawsze musisz stwarzać problemy? – Kobieta stanęła za nim dwa metry. Chłopak przysłaniał jej drugą osobę ,więc nie mogła i jej uwagi zwrócić.
               - Dyrektorka… Dzień Dobry …Jak Pani dzień mija? – Nastolatek zrobił się potulny niczym puch.     -Nie spoufalaj się. -Popatrzyła na Roy’a znacząco.
               - Nie moja wina ,że te cholerne antyspołeczniaki pałętają się mi pod nogami. Ta chyba nie zna swojego miejsca…- Dyrektorka wychyliła się nieco. Za chłopakiem stała niska brunetka.
               - Hunter na zajęcia a Pannę Relow zapraszam do siebie. – Naoczni świadkowie również udali się na swoje zajęcia. Kira przyglądała się gabinetowi. Wyglądał jak każdy inny. Biurko, fotele i papierki. – Nazywam się Samantha Carter , jestem dyrektorką tej placówki. Mam dla Ciebie plan zajęć. Nie wiem jak było w twojej poprzedniej szkole ,ale u nas każdy uczeń ma indywidualną ścieżkę edukacji. – Osiemnastolatka spojrzała na rozpiskę lekcji. Wybałuszyła oczy. W prawym górnym rogu było jej imię i nazwisko ,ale te lekcje z pewnością nie były tym co by sama sobie wybrała. Fizyka, chemia, biologia? I to jeszcze wszystko do późnych godzin.
               - Pani Dyrektor … kto tworzył dla mnie ten plan? – Miała nadzieję ,że ta odpowiedź ,o której myślała nie padnie.
               - Twój ojciec. Coś nie tak?- Kobieta zaniepokoiła się.
               - Wszystko? – Ironia w jej głosie nieco zniesmaczyła kobietę. – Da się to zmienić? – Modliła się w duchu o taką możliwość. Potaknięcie  głową wystarczyło by odczuła ulgę. – Mogę dostać pełną rozpiskę waszych zajęć? – Po kilku minutach wyszła z gabinetu dyrektorki ,z nowym planem. Już bez fizyki ,chemii i biologii. Teraz ma za to muzykę i dodatkowy język. Plan ułożony był tak ,że cztery razy w tygodniu wychodziła przed czternastą. W środę była tylko do szesnastej ,ale za to szła dopiero na dziesiątą. Dyrektorka wyjaśniła jej ,że lekcją ,którą dziś zaczyna ma ze swoim opiekunem. Uczniowie z danej klasy całością spotykają się właśnie tych zajęciach.

Postacie

 Zdjęcia postaci będą pojawiały się kolejno tuż po tym jak ukażą się w tekście.