niedziela, 6 sierpnia 2017

Rozdział 2


W końcu nadszedł wyczekiwany przez Kirę weekend. Od trzech tygodni nie rozglądała się po domu z jednego prostego powodu – jej ojca. Tego dnia miała okazję to zmienić. Gdyby Orion nie był na jakimś tam ważnym spotkaniu, zlocie czy licho tam wiedziało, czym dokładnie, dziewczyna w dalszym ciągu siedziałaby w pokoju. Teraz miała dom wyłącznie dla siebie, nie licząc pracowników. Susan oraz Oliver pojechali razem z Ravencrestem. Nie było ich cały błogosławiony weekend! Orion bardzo niechętnie zostawił nastolatkę w posiadłości bez jego nadzoru, jednakże spotkanie okazało się na tyle ważne, iż musiał to zrobić. Kira wychodząc z pokoju na korytarz, przez który zwykle tylko przemykała, w końcu poczuła się normalnie. Nie ciążyło za nią fatum ojca. Gdy przyjechała tam w pierwszy dzień, widziała tylko mniej więcej, gdzie znajdowały się najważniejsze miejsca w domu. Górne piętro okazało się dość zamkniętą przestrzenią w porównaniu do parteru. Większość sypialni znajdowała się na tyłach domu. Korytarz był dobrze oświetlony dzięki dużym oknom, które zajmowały jedną ścianę. Hol przyozdobiono obrazami oraz roślinami. Można było przysiąść na jednej z trzech kozetek znajdujących się w pomieszczeniu.
Łazienka znajdująca się między pokojami, okazała się o wiele większa od tej, której wejście mieściło się w pokoju Kiry. Urządzono ją w odcieniach brązów i beżów, posiadała rustykalne zdobienia. Uwagę przykuwała wielka wanna, mogąca zmieścić trzy dorosłe osoby. Na parterze, tuż przy schodach znajdowała się biblioteka. Kira jedno musiała przyznać ojcu była wspaniała choć równie dobrze księgozbiór mógł należeć do Susan, lecz ta nie wydawała się dziewczynie molem książkowym. Przy drzwiach wejściowych, zaraz przy bibliotece znajdował się kolejny wykusz. Kanapa stała pod oknem, naprzeciw niej znajdował się stolik oraz cholernie wygodny fotel.
Hol prowadził do otwartego salonu z widokiem na oranżerię. Ogród zimowy posiadał dwa wejścia jedno prowadziło do jadalni. Tuż przy kuchni znajdowała się spiżarnia i kolejna pokaźnych rozmiarów łazienka. Z drugiej strony willi, obok schodów mieściły się dwuskrzydłowe mahoniowe drzwi. Były chyba najpiękniejszą rzeczą w tym domu. Ktoś spędził mnóstwo czasu nad rytem. Przy framugach przeplatały się gałęzie drzewa, które stanowiło centrum portalu, tworzyło ramę, gdzie widniały dwa symbole. Na prawym skrzydle wyryto dwie obręcze, jedna mniejsza od drugiej. W ich środku znajdowała się dziwna tarcza – kolejne okręgi złączone łukami Z trzech strzały wychodziły na zewnątrz, a na lewym trzy trójkąty. Dwa w identycznej konfiguracji co obręcze, zaś trzecie było odwrócone oraz mniejsze i zaczynało się przy wierzchołku pozostałych dwóch. Całość dopełniał sierp księżyca.
Im Kira dłużej przyglądała się wzorom, tym bardziej odnosiła wrażenie, iż już je widziała. Nie mogła sobie tylko przypomnieć: gdzie i kiedy. Za drzwiami znajdował się gabinet Oriona. Z natury Kira była bardzo ciekawskim stworzeniem, dlatego jej ręka złapała za klamkę i pociągnęła w dół. Dziewczyna czuła rozczarowanie i ulgę zarazem. Był zamknięty. Tuż przy gabinecie znajdowała się kolejna łazienka, ale rozmiarami zbliżona do tej, którą osiemnastolatka miała u siebie w pokoju.
Do pokoju wróciła tylko na chwilę, następnie wzięła laptopa, którego bardzo niechętnie przyjęła od ojca. Przekonał ją jedynie dzięki możliwości kontaktowania się z mamą. W Naais został jej komputer stacjonarny, z którego Lya mogła korzystać. Usiadła w ogrodzie   był niczym labirynt, toteż dziewczyna czasami się tam ukrywała. Liczne ścieżki, znaczna część z nich osłonięta przez wisterie   tu człowiek mógł poczuć się jak w raju. Feeria barw i zapachów, które świetnie ze sobą współgrały, tworzyły właśnie taki mały cud. Dziewczyna położyła się na żywozielonej trawie. Poprzedniego dnia nie zdążyła porozmawiać z mamą, ponieważ ta szła do pracy. Odpaliła komunikator, mając świadomość, że matka pewnie już czekała na rozmowę.
Po rozmowie z mamą poczuła się zrelaksowana. Po raz pierwszy od tygodni. Mogła w końcu powiedzieć, co chciała, nie czując się otoczoną. Prawda była taka, iż nawet w pokoju nie czuła prywatności. Nie zadomowiła się, nie czuła domowego ciepła, choć czasami miała wrażenie, że Susan pragnęła się jej przypodobać. Nie wiedziała, skąd wzięło się to wrażenie i dlaczego kobieta niby miałaby to robić. Przecież była żoną Oriona. No właśnie, Orion, Lya powiedziała córce, żeby nie żywiła urazy do ojca, zostawił je, ponieważ musiał. Tylko, że dziewczyna kompletnie nie potrafiła zrozumieć matki. Ona nie miała do niego ani pretensji, ani żalu. Dlaczego skoro złamał Lyi serce, nie mówiąc o jej własnym? Gdzieś głęboko w sobie nastolatka pielęgnowała urazę do ojca. Gdy była mała, czekała na jego powrót. Z czasem smutek i tęsknota przemieniały się w złość. Nie miała żalu do ojca, właściwie nic do niego nie miała, ani uczuć, ani szacunku, kompletnie nic. Przynajmniej tak było do momentu, kiedy nie przyleciała tutaj. Spotkanie z nim otworzyło starą ranę, ale Kira nie była już tą dziewczynką, czekającą na powrót. Nie, teraz była prawie dorosłą kobietą, która szczerze go nienawidziła.
            Myślenie o Orionie znów napięło całe ciało dziewczyny. Musiała się gdzieś wybrać,  pozbyć zbędnych myśli. Spakowała do kostki dwie butelki wody, batona, kanapkę oraz bluzę. Zmieniła ubranie na bardziej terenowe – powycierane stare jeansy i koszulkę Ramonsów codzienne trampki odstawiła pod ścianę i założyła glany, kochała te buty, ale tamtejsze temperatury nie pozwalały na ich częste noszenie.
Las był ogromną połacią zieleni. Słońce przedzierało się przez wysokie korony drzew, tworząc świetlne słupy. Runo porastały najróżniejsze trawy, niskie krzewy, mchy oraz porosty. Piękny, przemknęło Kirze przez myśl. Szła spokojnie przez gęstwiny, nie wiedząc, jak dawno temu wyszła z domu. Nie było to istotne. Stanęła przy krawędzi kamiennej skarpy. Na dole płynął nieskazitelnie czysty potok górski. Postanowiła zejść i odpocząć chwilę nad jego brzegiem. Ptaki pieściły słuch Kiry swym śpiewem. Odpoczęła, zjadła i ruszyła dalej. Nie obrała konkretnego kierunku, nogi same ją prowadziły. Weszła do gęstszej części lasu, słońce już tak dobrze nie oświetlało runa, jednak w dalszym ciągu było widno. Szła oczarowana urokiem tego bezkresu zieleni.
Kątem oka dziewczyna zauważyła mocno oświetloną część. Szła ku niej. Zrobiła kilka kroków i poczuła, jakby aura miejsca zmieniła się. Im dalej szła, tym bardziej odczuwała dziwny, ale przyjemny nacisk na jej intuicję. To, co ją otaczało, było niezwykłe. Wyszła za linię drzew i oniemiała. W całym swoim życiu nie widziała czegoś tak niezwykłego. W samym centrum polany stał olbrzymi dąb porośnięty mchem, którego korzenie tworzyły najróżniejsze formy. Drzewo otoczone było przez niewielkie jezioro. Słońce wydawało się mieć pieczę nad tym miejscem niezwykle nasłonecznionym miejscem, choć upał tam nie docierał. Dobre fluidy, które Kira poczuła, płynęły właśnie stąd. Polana miała w sobie coś, czego nastolatka nie umiała nawet nazwać. Jakby magię. Czuła się tam tak wspaniale… Jej umysł był niczym niezmącony.
Drzewo przykuwało uwagę jej oczu do chwili, gdy usłyszała warkot. Niecałe dwieście metrów przed nią stały nisko opuszczone na łapach dwa wilki. Jeden z nich miał całkowicie szare umaszczenie, drugi również tego samego koloru tylko z dodatkiem czarnego. Były wielkie, dużo większe niż powinny. Łypały na nią groźnie. Były gotowe do ataku. Adrenalina podskoczyła nastolatce od razu. Ostrożnie, z nożem na gardle cofała się. W chwili, gdy drzewa zaczęły ją osłaniać, puściła się biegiem. Usłyszała za sobą spokojne wycie jednego z nich. Serce pompowało jej hektolitry krwi na minutę, w uszach szumiało, a nogi nabierały coraz większego rozpędu. Dzięki adrenalinie udało jej się przebiec większość drogi do posiadłości. Na szczęście wilki jej nie goniły, za co dziękowała szczerze opatrzności. W momencie wyjścia z lasu epinefryna opadła. Nogi miała niczym z waty, cała drżała.

                                                                       ***
Do przestronnego gabinetu wszedł długowłosy przystojny blondyn z brodą. W środku przebywali dwaj dorośli mężczyźni. Od jednego biła silna aura przywódcy. Ich wzrok od razu spoczął na blondynie. Młodszy z szacunkiem skinął prawie niezauważalnie głową.          
            Mieliśmy wtargnięcie. Jego głos był niski z domieszką chrypki. Obaj mężczyźni zmrużyli oczy. Kto był, aż takim idiotą, by nie bać się wkroczyć na ich terytorium? Czyżby znów czarodzieje?
Gdzie? zapytał ze spokojem mężczyzna, od którego biła aura.
            Wielki dąb. W pokoju rozległ się warkot.
            Strażnicy? Pytanie padło od drugiego mężczyzny. Blondyn od razu wiedział, o co mu chodziło.
            Nie mogli zidentyfikować zapachu. To nie był zapach naszych sąsiadów. Ostatnie słowo powiedział z kpiną. Poza tym była to młoda dziewczyna, strażnicy nie byli w stanie dokładnie określić, kim jest. Gdy ich zobaczyła, od razu uciekła, więc myślę, że to tylko ludzka nastolatka.
            Dziękuję, synu. Nawet, jeżeli to tylko człowiek, to i tak poszła o wiele za daleko. – Pierwszy mężczyzna powiedział znacząco. – Strażnicy nie dopełnili swoich obowiązków. Blondyn kiwnął głową, wyszedł z gabinetu swego ojca.

                                                                       ***
            Weekend przesiedziała w domu. Nie mogła przestać myśleć o cudownej polanie i wilkach. Ciągnęło ją do tego miejsca. Nie wiedziała czemu, lecz obawa przed ponownym spotkaniem drapieżników wystarczająco ją zniechęcała do pójścia na polanę.
            - Relow... Kira Relow. Ktoś nawoływał ją i dopiero spostrzegła, że to nauczyciel. Jęknęła. – Miło, że powróciłaś do nas. Obecni w sali zaśmiali się na to stwierdzenie. Ledwo powstrzymała ponowne jęknięcie. Nie miała chęci siedzieć na tej wybitnie nudnej lekcji
            Zadzwonił dzwonek, a upragniona przez Kirę przerwa w końcu nadeszła. Tego dnia znów nic nie zjadła na śniadanie, ponieważ  jaśnie szanowny ojciec musiał głosić swoje wywody na jej temat. Na stołówce wzięła sobie mus jabłkowy oraz sałatkę grecką. Przynajmniej w szkole karmili naprawdę dobrze. Wyszła na dziedziniec, by zjeść. Przerwa była długa, dlatego spokojnie mogła delektować się kwaskowym musem. Siedziała na niskim murze ganku przodem do ściany, więc światło słonecznie uparcie nie próbowało podrażnić jej oczu. Wkładała sobie łyżkę pełną musu do ust, gdy nagle została czymś uderzona. Znowu! Ubrudziła twarz i ubranie musem z jabłka. Zaklęła cicho. Odliczyła do trzech, po czym się odwróciła. Mogła się tego spodziewać. Ten typ ewidentnie specjalnie ją drażnił. Nie mógł dać jej spokoju, którego tak pragnęła? Nie. Oczywiście, że nie! Zawsze, gdy jakimś cudem coś się Kirze przytrafiało, on miał z tym coś wspólnego. Zadziwiające, w złym tego słowa znaczeniu. Miała pecha. Pomijając fakt, iż mieli tego samego opiekuna, to jeszcze musiała go znosić na angielskim i wf-ie. Szczerze nie znosiła Roya Huntera, od kiedy na nią wpadł. Choć musiała uczciwe przed sobą przyznać, że miał w sobie iście zwierzęcy magnetyzm. I ten magnetyzm właśnie się za nim ciągnął w postaci trzech, najbardziej nieznośnych dziewuch, jakie Kira kiedykolwiek poznała. Spojrzała na to, czym dostała piłka do gry w piłkę nożną.
            Cześć, antyspołeczna. Mogłabyś oddać mi piłkę? Uśmiechnął się sardonicznie. O tak, chętnie mu ją odda. Zeskoczyła z murku, uważnie popatrzyła najpierw na nią, a potem na Roya. Wzięła zamach, kopnęła. Miała bardzo dużo siły w nogach i precyzję, dzięki której piłka leciała wprost na twarz Huntera. Uśmiechnęła się wrednie, ale zadowolenie szybko zniknęło z jej twarzy. Złapał tę pieprzoną piłkę! Była tuż przy jego nosie. Jak? Jak?! Uśmiechnął się do niej zwycięsko, przez co o mało nie trafił ją szlag. Trzy trzpiotki tylko pusto się zaśmiały.
            Dzięki. Odszedł wraz ze swym haremem.
            Czy los naprawdę musiał ją tak pokarać? Nie była niewiniątkiem, ale nigdy nie zrobiła komuś krzywdy, chyba że na to zasługiwał – jak Natan przez, którego teraz się tam znalazła. Już dawno przestała próbować się tłumaczyć. I tak nikt nie chciał słuchać... Przyjmowała kary z honorem, chociaż to nie ona powinna je dostawać. Przynajmniej czysto teoretycznie, ponieważ w praktyce jej ręce często raniły. Niejednokrotnie zastanawiała się nad tym, czemu jej ręce raz potrafią być delikatne szczególnie w przypadku gry na skrzypcach, by później móc komuś mocno zasadzić. Po bijatykach powinna nie być w stanie grać, powinna dbać o dłonie, ale jakoś nigdy nic im się nie stało.
            Rozbrzmiał dźwięk zwiastujący koniec przerwy. Jęknęła. Tę lekcje miała z sadystą, tak Kira nazywała swojego nauczyciela wf-u. Nigdy nie skarżyła się na wysiłek, ale pan Johanson uwielbiał znęcać się nad kilkoma uczniami. Kira była jedną z nich. Musiała się przebrać i pozbyć resztek musu. Wyszła z szatni przebrana i spóźniona. Zajęcia mieli na boisku, dlatego siłą rzeczy musiała przejść korytarz, gdzie wpadła na nią czarnowłosa dziewczyna. Jest niewidzialna czy jak, że każdy na nią wpada?
            O cholera! Przepraszam. Nic Ci nie jest? Spoglądała na Kirę ze zmartwieniem w oczach.
            Powiedzmy, że się przyzwyczaiłam – mruknęła Kira. Osiemnastolatka przyglądała się dziewczynie. Nie widziała jej jeszcze w szkole. Kolejna nowa osoba? Jej tęczówki były koloru czarnego, przez co nie było widać źrenic. Trochę przerażające. Była od niej wyższa i chudsza, dość przeciętna, ale uroda zdradzała stepowe korzenie. Bordowa szminka podkreślała usta. Po wyglądzie można było wywnioskować, że to gotka. Gdy Kira oceniała nieznajomą, ta robiła dokładnie to samo. Miały inne gusta, ale wystarczająco zbliżone do siebie.
            Nowa jesteś? zapytała automatycznie czarnooka. Nie widziałam cię wcześniej. Musisz być nowa, od razu widać takich jak ty.
            Jak ja? spytała powątpiewająco, unosząc brwi.
              No wiesz styl bycia od razu widać. Nie jesteś grzeczną dziewczynką, co podkreślasz ubraniem. Słuchasz punku, co nie? The Unseen, fajna kapela. Dobra... Ta dziewczyna zaczęła Kirę powoli przerażać. Chciała już coś powiedzieć, gdy znów usłyszała chrapliwy i jednocześnie skrzeczący głos, który o dziwo brzmiał ładnie. – Jestem Vera Gavel. A ty? Lekcja z Johansonem, czyli jesteś na mnie skazana. Zaczęła się cicho śmiać.
            Kira Relow. – Vera wydawała się niezwykła, choć to słowo nie określało jej trafnie. Kira zwyczajnie nie wiedziała, jak miała na nią reagować. Obie weszły na boisko i od razu usłyszały gwizdek.
            Relow, okrążenia do końca lekcji, szybkim truchtem. Przysięgała sobie, że kiedyś wetknie ten gwizdek Johansonowi tak głęboko w tyłek, że poczuje go w przełyku. Vera krótko się zaśmiała tuż po tym, gdy Kira dokończyła swoją myśl. W myślach czyta  czy co?, przemknęło Kirze przez myśl.  Niechętnie zaczęła biegać. Niedaleko Roya usłyszała rozmowę między nim a jego kolegą.
            Szajbuska wróciła. Zakład o to, ile potrwa, nim znów ją zawiesza? spytał szatyn. Osiemnastolatka odruchowo spojrzała na Verę, ta pokazywała chłopakom fuckera i serdecznie się przy tym uśmiechała. Gotka była zdecydowanie ciekawą osobą, chociaż przerażającą. Cała lekcję czuła na sobie czyjś wzrok i była pewna, że to Gavel na nią patrzyła. Wzrok Very nie był on natrętny, więc nic nie mówiła.

                                                                       ***
            Ciekawa z niej osoba. Vera przyglądała się biegającej Kirze. Miała trochę pretensje do samej siebie. Nie chciała Nowej naruszyć prywatnej przestrzeni, jaką były myśli. Niestety nie zawsze nad tym panowała, więc przez to dowiedziała się kilku ciekawych rzeczy. Chociażby tego, iż nie znosiła Roya Huntera, uwielbiała punk rocka. Myśli czasem też miała niecenzuralne, czasem zwyczajnie sadystyczne zapędy, jak ten z gwizdkiem. Była zabawna i nawet o tym nie wiedziała. Z resztą czarnooka nie mogła jej powiedzieć, że trochę już o niej wiedziała. Od niej samej. Jakby to zabrzmiało? Hej, Nowa! Śmieszna jesteś, twoje myśli są niczym fontanna kawału. No dobrze może niekoniecznie jak fontanna, ale przecież ludzie nieraz są tacy zabawni. Musiała iść jeszcze do dyrektorki, żeby załatwić formalności związane z odwieszeniem. Często ją zawieszali, głównie z powodu jej niewyparzonego języka. Wielu obrażała, ale nie wiedziała czemu, skoro zawsze mówiła prawdę. Nie jej wina, iż potrafiła wedrzeć się do czyichś myśli, jeśli ta osoba się nie broniła. Vera zastanawiała się, dlaczego Kira tam trafiła. Nie weszła w jej wspomnienia, ale ten fragment widziała, ponieważ był przypisany do silnych uczuć. Zapałała sympatią do Kiry. Roztaczała wokół siebie aurę nieprzystępności. Będą się idealnie dopełniać.